Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/210

Ta strona została przepisana.

— Dużo też z nich jutro pozostanie? — zapytał sir Henryk.
Potrząsnąłem głową i spojrzałem raz jeszcze na śpiących wojowników. W tej ciszy nocnej, przy blasku zimnego księżyca, wyglądali już jak zmarli. I wielki niepokój zbudził się w duszy mojej, wobec tej tajemnicy życia ludzkiego, wielki smutek wobec nietrwałości jego i marnoty.
Tam przedemną silni, zdrowi, leżeli w spokojnym śnie pogrążeni; jutro na placu boju pozostaną martwe ich ciała; żony ich i dzieci nie ujrzą więcej tych, na widok których serca ich biły radośnie, a oczy śmiały się weselem. A księżyc tak jak dziś niezmącony w jasności swojej płynąć będzie po błękitnych niebiosach; wiatr szemrać będzie pośród traw wzgórza, ziemia ułoży się do spoczynku — tak od wieków bywało i tak na wieki będzie.
Jednak człowiek niezupełnie dla ziemi umiera. Cóż z tego, że imię jego zapomnianem zostanie! Echo słów jego odzywa się w przestrzeni; myśl w mózgu jego poczęta staje się dziedzictwem ludzkości; uczucia jego i namiętności budzą innych do życia, a smutki i radości wspólnem są dla wszystkich ogniwem.
Świat ten zaiste pełen jest duchów, nie tych w grobowym chodzących całunie, ale tych, które są objawem nieustającego, nigdy niezamiera-