Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Z krzykiem i brzękiem oręża biegli na nas, pędząc przed sobą forpoczty, ustawione wśród skalistych zwalisk otaczających wzgórze. Dobiegłszy stóp jego, zwolnili kroku i zaczęli wstępować pod górę. Nasza pierwsza linia obronna oczekiwała ich na połowie drogi od szczytu — druga ustawiona była pięćdziesiąt yardów wyżej, a trzecia na samej krawędzi płaszczyzny.
Oni wciąż posuwali się naprzód, powtarzając swój okrzyk bojowy: Twala! Twala! Chielć! Chielć! (Twala! Twala! Bij! bij!) na co nasi odpowiadali: Ignosi! Ignosi! Chielć! Chielć! A byli już tak blizko, że noże (tollas) jak błyskawice zaczęły krzyżować się w powietrzu, nim tarcze uderzyły o siebie.
Jak drzewa burzą wstrząśnięte, zachwiały się szeregi wojowników, jak liście jesienne wiatrem miotane padali ludzie, ale przeważająca siła atakujących zmusiła wprędce naszą pierwszą linię do cofnięcia się i zlania z drugą. Tu walka stała się bardzo zażartą, ale i ztąd nasi ludzie wyparci zostali: we dwadzieścia minut po rozpoczętej bitwie nasza trzecia linia stanęła do boju.
Tymczasem i przeciwnik uczuł się już wyczerpany na siłach, osłabiony znaczną stratą zabitych i rannych, bezsilny wobec gęsto sterczących włóczni naszych żołnierzy. Przez chwilę rezultat walki zdawał się byc wątpliwym; gęsto