Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/218

Ta strona została przepisana.

Ignosi rzucił rozkaz, który powtórzyli dowódzcy i w niespełna minutę ku wielkiemu memu niezadowoleniu, znalazłem się w samym środku najzażartszej utarczki z nacierającym wrogiem.
Parliśmy naprzód przez gromadę uciekających ludzi, którzy po za nami formowali się znowu w szyk bojowy. Co dalej nastąpiło, nie umiem już powiedzieć. Pamiętam tylko ogłuszający huk uderzających o siebie tarczy, przerażający wrzask zajadłej walki i jakiegoś czarnego olbrzyma, którego krwią nabiegłe oczy zdawały się z głowy wypadać. Powalony o ziemię straciłem świadomość wszystkiego.
Kiedy przyszedłem do przytomności, ujrzałem się w głównej kwaterze za stosem kamieni. Poczciwy Good pochylony nademną podawał mi wodę.
— Jakże się czujesz? — pytał zaniepokojony.
Nie odpowiadając podniosłem się i usiadłem.
— Dosyć dobrze, dziękuję ci — rzekłem.
— Chwała Bogu! — zawołał. — Kiedym ich zobaczył, wnoszących cię tu myślałem, że już po tobie.
— Jeszcze nie, jak widzisz bracie. Dostałem tylko uderzenie w głowę, które mię pozbawiło przytomności. I jakże się skończyło?
— Odparci na wszystkich punktach. Ale straty obustronne są wielkie; myśmy naliczyli