Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/226

Ta strona została przepisana.

rzach, zużytkował chwilę oczekiwania i przemówił do swych podkomendnych. Malując w żywych i poetycznych słowach zaszczytne stanowisko na czele armii, jakie im wyznaczonem zostało, przedstawił im honor walczenia w jednym szeregu z wielkim białym wojownikiem z gwiazd przybyłym. Przyobiecywał nagrody tym wszystkim, którzyby wyszli z boju zwycięzko.
Przebiegłem okiem długi szereg powiewających piór czarnych i surowo z pod nich patrzących twarzy i westchnąłem, pomyślawszy, iż za godzinę najdalej z tych wszystkich dzielnych wojaków może nie pozostanie ani jeden. Na śmierć byli skazani i wiedzieli o tem bardzo dobrze. Kazano im walczyć z całem wojskiem Twali na tym skrawku zieleni, gdzie oddział za oddziałem miał na nich uderzać, aż wszyscy polegną, lub dla oskrzydlających przyjdzie chwila natarcia. Obowiązek swój przyjęli bez wahania, bez cienia obawy lub żalu. W duszy mojej, zmąconej złowrogiem przeczuciem i trwogą, obudziło się pełne goryczy uznanie własnej niższości wobec tych ludzi świadomych swego przeznaczenia, a jednak tak obojętnych i spokojnych. Nie zdarzyło mi się nigdy widzieć takiego zaparcia się siebie dla obowiązku i takiego lekceważenia strasznych następstw jego.
— Oto wasz król! — kończył Infadoos, wska-