Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— O! — zawołał — odpocznę ja niedługo, odpoczywać będę na wieki. Słuchaj, ja umieram! Byłeś dobry dla mnie. Ja ci dam pismo. Może dostaniesz się tam, jeżeli zdołasz przebyć pustynię, która zabiła mnie i mego sługę.
Zaczął szukać w zanadrzu i wydobył kapciuch ze skóry antylopy, jak mi się w pierwszej chwili wydawało, związany kawałkiem rzemyka. Drżącemi palcami napróżno usiłował węzeł rozsupłać. „Rozwiąż sam” — powiedział wreszcie, podając mi go. Zrobiłem jak żądał i wydobyłem z worka kawałek podartej szmaty, na której coś było napisane wyblakłym atramentem. W szmatę zawinięty był jakiś papier.
— W tem piśmie jest wszystko, co się znajduje na szmacie — mówił słabnącym głosem. — Słuchaj: spisał to mój przodek, polityczny wygnaniec z Lizbony i pierwszy portugalczyk, który wylądował na tej ziemi, a napisał wówczas, kiedy umierał na szczycie tych gór, których ani przedtem, ani potem nie dotknęła już więcej stopa człowieka białego. Nazywał się Jose da Silvestra, a żył temu lat trzysta. Niewolnik, który oczekiwał na niego z tej strony gór, znalazł tylko jego trupa, a pismo przyniósł do Delagoa. Pozostawało dotychczas w rodzinie, ale nikt nie znalazł się ciekawy jego treści, prócz mnie. Ja przypłaciłem to życiem, ale kto inny może będzie