Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/231

Ta strona została przepisana.

kami ściskali włócznie, ale stali nieporuszeni jak mur.
Tylko Ignosi wydawał się zupełnie spokojnym i panem siebie.
— Czyż my tu tak stać będziemy ciągle — zapytałem go, nie mogąc wytrzymać dłużej i pozwolimy Twali pożreć tamtych?
— Nie, Makumazahu — odpowiedział mi — teraz właśnie przychodzi nasza kolej.
W tej właśnie chwili nowy pułk królewski biegł do ataku na garstkę Szarych.
Ignosi podniósł topór i dał znak do marszu. Z okrzykiem wojennym na ustach ruszyli z miejsca wojownicy jak huragan. Co się dalej stało, nie w mocy mojej opowiedzieć. Kiedym odzyskał trochę przytomności, znalazłem się na wzgórku w otoczeniu Szarych i za plecami samego sir Henryka, który mi później opowiadał, że przyniesiony tam falą pędzących Bawołów, porwany zostałem i wciągnięty przez nią do środka Szarych.
Wkoło mnie wrzała walka straszna, zajadła. Nagle rozległ się okrzyk: Twala! Twala! i z tłumu wypadł jednooki król-olbrzym, uzbrojony od stóp do głów, z tarczą na ramieniu i toporem w dłoni.
— Gdzie jesteś, Inkubu, biały człowieku — wołał — ty, który zabiłeś mojego syna Skraggę?