Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/234

Ta strona została przepisana.

żywego, zerwał się z ziemi, rzucił się na Gooda i zaczął go kłuć włócznią. Przejęci zgrozą biegliśmy nieszczęśliwemu na pomoc i widzieliśmy zdala jak czarny wojownik pastwił się niemiłosiernie nad kapitanem rozciągniętym na ziemi, który przy każdem uderzeniu dziwacznie wyrzucał członkami. Spostrzegłszy nas dziki, uderzył raz jeszcze swą ofiarę wołając: „Masz ty czarowniku” i uciekł. Biedny kapitan leżał bez ruchu. Staliśmy nad nim przekonani, że nie żyje. Usta miał na wpół otwarte i szkiełko na oku, jak zwykle. Kiedyśmy się nad nim pochylili wyszeptał cicho: — Pyszna zbroja — i zemdlał. Przy opatrunku przekonaliśmy się, że był raniony w nogę, a na ciele miał tylko sińce od uderzeń włóczni, która mu nic zrobić nie mogła z powodu koszulki, darowanej przez Twalę. Położyliśmy go na przygotowanej dla rannych tarczy łozowej i ponieśliśmy ze sobą.
Doszedłszy do najbliższej bramy miasta, zastaliśmy oddział wojska, stojący tam na straży, stosownie do rozkazu Ignosiego. Wszystkie miasta były wojskiem obsadzone. Oficer dowodzący oddziałem zawiadomił nas, że niedobitki wojsk Twali schroniły się do miasta, gdzie prawdopodobnie i on sam się znajdował; ale wśród jego żołnierzy panowało zupełne rozprzężenie i zdemoralizowanie, pozwalające liczyć na prędkie