Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/241

Ta strona została przepisana.

mej wyobraźni; dzikie okrzyki walczących rozlegały się znowu w mych uszach; jak mur sterczące szeregi Szarych zdawały się stać przedemną. Wreszcie noc przeszła, a o świcie dowiedziałem się, że i towarzysze moi nielepiej spali odemnie. Good leżał w silnej gorączce, a nawet stracił przytomność i ku wielkiemu memu przerażeniu zaczął krwią pluć, zapewne wskutek uszkodzenia płuc przez owego dzikiego Kukuanasa. Sir Henryk miał się jednak niezgorzej, chociaż obolały cały i zesztywniały zaledwie mógł się ruszać.
Około godziny ósmej odwiedził nas Infadoos, na którym prawie znać nie było utrudzenia dnia poprzedniego, pomimo że jak nam się przyznał, całą noc był na nogach. Wypytywał się troskliwie o wszystko, ściskając nam ręce serdecznie, a stan zdrowia Gooda zmartwił go szczerze. Zauważyłem jednak, że do sir Henryka zwracał się z pewnym rodzajem uszanowania, jakie się zwykle istotom nadprzyrodzonym okazuje. Jakoż w istocie przekonaliśmy się później, że w całej kukuanańskiej krainie nasz wielki Anglik uchodził za istotę nadludzką; wszyscy bowiem żołnierze utrzymywali, że zwyczajny człowiek nie mógł tak walczyć, jak on walczył.
Dowiedzieliśmy się też od Infadoosa, że całe wojsko Twali poddało się Ignosiemu i ze wszystkich stron kraju nadchodziły, od wodzów oświad-