Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/249

Ta strona została przepisana.

ale ja nigdy nie powiem. Białe szatany wyjdą ztąd z pustemi rękami.
— Powiesz, ja cię zmuszę do tego.
— Jakże to królu? Jesteś wielkim, ale czy mocą swoją wydobędziesz prawdę z kobiety?
— Wydobędę.
— Ale jak, królu?
— Tak, że jeśli nie powiesz, umrzesz.
— Umrę! — wrzasnęła z przerażeniem i wściekłością — nie będziesz śmiał tknąć się mnie! nie wiesz jeszcze, kto ja jestem. Ja znałam waszych ojców, praojców i pra-pra-ojców i byłam tu, kiedy ta ziemia była jeszcze młodą, i będę, kiedy się postarzeje. Ja nie umrę, chyba z przypadku, bo nikt nie odważy się zabić mnie.
— Ja się jednak odważę. Słuchaj, Gogoolo, matko złego, tak jesteś starą, że już chyba nie dbasz o życie. Co ono warte dla takiego jak ty bezkształtnego, bezzębnego grata? Zabić cię, to spełnić miłosierny uczynek.
— Ty głupcze — wrzasnęła stara szatanica — ty przeklęty głupcze! ty myślisz, że życie tylko t bie młodemu jest miłe! Nie znasz ty serca ludzkiego, jeżeli tak myślisz. Młody częstokroć śmierci pragnie, bo młody czuje, miłuje i cierpi, więc nie może patrzeć obojętnie, jak jego ukochani uchodzą do krainy ciemności. Ale stary nie czuje i nie kocha, i ha! ha! śmieje się ze