Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/253

Ta strona została przepisana.

kopalń, które trzysta lat temu stały się przyczyną śmierci starego Portugalczyka i potem zgubiły mego nieszczęśliwego przyjaciela, a wreszcie jak przypuszczać zaczynaliśmy i brata sir Henryka, Jerzego Curtis. Czyż my po tem wszystkiem, cośmy już przeszli, mieliśmy prawo spodziewać się lepszego losu? Czy nieszczęście, które według opowiadań Gagooli tamtych dotknęło, nas ominąć miało? Nieokreślone uczucie trwogi budziło się w duszach naszych
Podczas półtora godzinnej wędrówki po drodze wrzosami usłanej, takeśmy ciągle przyśpieszali kroku, że ludzie, niosący Gagoolę, zaledwie nadążyć za nami mogli.
— Wolniej, wolniej, biali ludzie, wy poszukiwacze skarbów — wołała stara, wychylając się z lektyki. — Czemuż tak spieszycie się na spotkanie złego, które was oczekuje? — i zaśmiała się tym strasznym śmiechem, który mrozem ścinał nam krew w żyłach. Pomimo to szliśmy nie zatrzymując się, aż stanęliśmy nad kolistym otworem jamy, o pochyłych ścianach, głębokiej na jakie trzysta stóp; miał on co najmniej pół mili obwodu.
— Czy wiecie, co to jest? — zapytałem Gooda i sir Henryka, spoglądających ze zdumieniem w głąb jamy.
Potrząsnęli głowami.