Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/257

Ta strona została przepisana.

swojej lektyki, Gagoola popatrzyła na nas z uśmiechem pełnym złości i podpierając się kijem zbliżyła się do ściany. Postępując za nią stanęliśmy nagle u wązkich podwoi mocno sklepionych, a podobnych do tych, jakie zwykle zamykają wejścia do galeryj podziemnych.
Gagoola, zawsze z tym wstrętnym na pomarszczonej twarzy uśmiechem, przystanęła oglądając się na nas.
— No, biali z gwiazd przychodzący ludzie — zaskrzeczała — wy wielcy wojownicy Bougwanie i Inkubu i ty mądry Makumazahu, czyście już gotowi? Otom tu przyszła, aby spełnić rozkaz mojego króla i pana i pokazać wam skarb błyszczących kamieni.
— Jesteśmy gotowi — odpowiedziałem.
— Dobrze, dobrze. Nie bójcie się tego, co zobaczycie, a ty Infadoosie, który zdradziłeś swojego pana, pójdziesz także z nami?
— Nie, nie pójdę, — odpowiedział Infadoos gniewnie. — Ale ty, stara, powściągnij swój język, a bacz dobrze, co zamierzasz uczynić z białymi mężami. Odpowiadasz za ich bezpieczeństwo, pamiętaj, i zginiesz, jeśli im choć włos z głowy spadnie. Czy słyszysz?
— Słyszę, Infadoosie. Tyś zawsze lubił wielkie słowa; jeszcześ był dzieckiem, a jużeś groził swojej własnej matce. Ale nie bój się, nie