Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/260

Ta strona została przepisana.

cia urosła zaledwie stopę a przez sto lat cal z ułamkiem. W domyśle tym utwierdziliśmy się, słuchając szelestu spadających kropel.
Wiele stalaktytów nie miało wcale kształtu słupów, prawdopodobnie wskutek tego, że krople nie zawsze padały na jedno miejsce. Pośród smukło rysujących się kolumn, znajdowały się jak gdyby skamieniałe postacie niezwykłych jakichś zwierząt; jakiś pulpit olbrzymich rozmiarów, przybrany na zewnątrz ślicznego deseniu koronką; dokoła zaś na ścianach jaskini jak na zamarzłych szybach w czasie zimy rozpinały się białe wachlarze, niby z kości słoniowej.
Do głównej środkowej jaskini przylegały z boków pomniejsze, jak kaplice, tulące się do wielkiej nawy katedry. Niektóre były obszerne, inne znów miały rozmiar domków dla lalek; wszystkie były w najdrobniejszych szczegółach wiernem odbiciem wielkiej nawy.
Nie mogliśmy jednakże obejrzeć dokładnie tej niezwykłej pieczary, bo stara Gagoola, obojętna na piękność stalaktytów, nagliła do dalszego pochodu. Ten jej pośpiech mnie szczególniej był nie na rękę, gdyż pragnąłem zbadać, czy oświetlenie jaskini było dziełem natury, czy też ręki człowieka i czy ona sama, jak można było przypuszczać, służyła w dawnych czasach na jaki użytek. Pocieszaliśmy się tylko nadzieją dokła-