Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/261

Ta strona została przepisana.

dnego obejrzenia wszystkiego za powrotem i podążyliśmy za naszą przewodniczką.
A ona nas wiodła na sam koniec pieczary, gdzieśmy ujrzeli drugie drzwi kwadratowe, jak drzwi świątyni egipckiej.
— Czy gotówi jesteście wejść do Przybytku Śmierci? — zapytała Gagoola z widoczną chęcią przestraszenia nas.
— Prowadź tylko — odpowiedział Good, usiłując okazać zupełny spokój. Przerażona Falata chwyciła go za ramię.
— Niewesoło tu — odezwał się sir Henryk, zaglądając przeze drzwi otwarte. Idź ty pierwszy Quatermainie, nie każ czekać staruszce — dodał, grzecznie usuwając mi się z drogi, za co mu w duszy wcale wdzięczny nie byłem.
Stuk! stuk! stuk! szła przodem Gagoola, uderzając kijem o ziemię i chichocząc szatańsko. Słysząc ten śmiech, pod wpływem nieokreślonego uczucia trwogi cofnąłem się z progu.
— No ruszaj-że dalej bracie — zachęcał mię Good — bo zginie nam nasza przewodniczka.
Wszedłem więc i postępowałem dalej korytarzem, na końcu którego znalazłem się w ponurej pieczarze, mogącej mieć czterdzieści stóp długości, trzydzieści szerokości, tyleż wysokości i widocznie ręką ludzką wydrążonej. Światła było tu mniej niż w poprzedniej, to też w pierwszej