Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/274

Ta strona została przepisana.

— Jesteśmy najbogatszymi ludźmi w świecie — zawołałem. — Monte Christo był niczem w porównaniu z nami.
— Zasypiemy wszystkie targi dyamentami — rzekł Good.
— Zabierzmy je ztąd pierwej — odezwał się sir Henryk.
Z pobladłemi twarzami, w słabem świetle lampki, tysiącami połysków odbijającej się pośród kamieni, staliśmy, podobni do spiskowców.
— Chi! chi! chi! — śmiała się Gagoola, biegając dokoła nas jak wampir. — Oto są białe kamienie, które tak kochacie wy, biali ludzie; bierzcie je, bawcie się nimi, jedzcie je, pijcie. Ha! ha!
To ostatnie pojęcie wydało mi się tak komicznem, że zacząłem śmiać się głośno; a za moim przykładem śmiał się Good i sir Henryk, nie wiedząc nawet dla czego. Staliśmy więc zanosząc się od śmiechu i spoglądali na kamienie, które miały się stać naszą własnością, które tysiące lat temu wydobyte zostały dla nas, z tej wielkiej jamy przez cierpliwych kopaczy Salomona, a przez dawno umarłego nadzorcę złożone do tego skarbu. Jego nazwisko wyryte może było na woskowej pieczęci, której ślady widoczne jeszcze były na wieku. Nie dostał ich Salomon ani Dawid, ani da Silvestra, ani nikt. Myśmy je dostali. Oto tam przed nami leżało ich na miliony, a ko-