Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/276

Ta strona została przepisana.

lata pasowała się z Gagoolą. Krew czerwona strumieniem oblewała ją, ale dzielne dziewczę nie puszczało starej wiedźmy, szamoczącej się jak dzikie zwierzę. Wyrwała się! Falata upadła, a stara chyląc się, jak wąż prześlizgnąć się chciała pod zapadającemi drzwiami. Już przeszła, ach! Boże! — zapóźno! zapóźno! Kamień ją przycisnął! Krzyk straszny rozdarł powietrze! Krzyk taki, jakiego uszy ludzkie nigdy nie słyszały. Kamień się zsuwał, gniótł stare jej kości, ciężarem sześćdziesięciu tysięcy funtów przywalał. Rzuciliśmy się na ratunek. Ale już było po wszystkiem. Wróciliśmy do Falaty. Biedna dziewczyna ugodzona w pierś nożem żyć długo nie mogła.
— Ach Bougwan — mówiła gasnącym głosem — ja umieram! Ona, Gagoola wysunęła się cichutko — ja jej nie widziałam, było mi słabo. Wtem patrzę, drzwi się zaczynają zasuwać... a ona wróciła i stanęła spoglądając na korytarz wówczas schwyciłam ją i nie chciałam puścić.... o ona przebiła mię.... ja umieram Bougwanie!
Staliśmy w bolesnem osłupieniu nad biedną dziewczyną.
Good, na którego twarzy odmalował się żal głęboki, ukląkł przy niej i biorąc w dłoń kształtną jej rączkę pieścił ją i całował, a łzy płynęły z poczciwych jego oczu.