Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/28

Ta strona została przepisana.

— Nie brednie buas. Znałem kobietę w Natal, która z dzieckiem ztamtąd przyszła i opowiadała mi o nich, ale już umarła.
— Nim dojdziecie do gór Sulimańskich, staniecie się pastwą sępów twój pan i ty, jeżeli na twoich kościach pozostanie co jeszcze dla ich dziobów — odpowiedziałem.
— Może być buas — odrzekł, śmiejąc się. — Człowiek musi umierać. Trzeba jednak szczęścia gdzieindziej próbować, bo tu już słoni coraz mniej.
— No no mój stary, poczekaj aż cię Kostusia białemi swemi palcami za to żółte schwyci gardło, a inaczej zaśpiewasz — odpowiedziałem.
W pół godziny potem zobaczyłem wóz Nevilla, odjeżdżający w drogę, a Jima biegnącego ku mnie.
— Bóg z wami, buas. — Nie chciałem odjechać, nie pożegnawszy się, bo kto wie, może masz słuszność i nie zobaczymy się już więcej.
— Słuchaj Jim, czy twój pan naprawdę jedzie do Sulimańskich gór, czy też ty kłamiesz?
— Naprawdę — odrzekł. — Powiedział mi, ze musi koniecznie zbogacić się, niech więc spróbuje szczęścia z dyamentami.
— Zaczekaj chwilę — powiedziałem — i zanieś ten papier twojemu panu, ale przyrzeknij, że