Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/282

Ta strona została przepisana.

od wszystkich dźwięków tej ziemi; byliśmy już jakoby umarli.
I o ironio! Tu oto naokoło nas leżało dosyć skarbów drogocennych, ażeby zapłacić dług państwa albo zbudować flotę z samych pancerników, a my oddalibyśmy je z radością za cień nadziei wybawienia. Wkrótce będziemy pragnęli zamienić je za odrobinę żywności, za trochę wody, a nawet za możność szybkiego ukończenia naszych męczarni.
Tak nam noc przeszła.
— Good — odezwał się nareszcie sir Henryk, a dziwnie głos jego brzmiał w tej ciszy — ile jeszcze zapałek masz w pudełku?
— Ośm.
— Zapal jednę, abyśmy mogli zobaczyć, która godzina.
Kapitan skrzesał ognia, i w tej grobowej ciemności niewielki płomień zapałki oślepił nas prawie. Wskazówka stała na godzinie piątej. Na śniegu ponad naszemi głowami zapalały się blaski dnia wschodzącego, wiatr wyganiał z dolin mgły nocy.
— Zjedzmy lepiej co, żeby z sił nie opaść — rzekłem.
— Na co się zda jedzenie? — odparł Good — im prędzej pomrzemy, tem lepiej.