Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/283

Ta strona została przepisana.

— Póki życia, póty nadziei — odezwał się sir Henryk.
Przekąsiliśmy więc i napili się trochę wody. Potem upłynęła znowu chwilka czasu. Tymczasem ktoś zaproponował, ażeby usiąść pode drzwiami i wołaniem próbować obudzić echa. Więc Good, który jako marynarz miał dobrze wyrobiony głos, macając dostał się na drugi koniec korytarza i zaczął krzyczeć jak opętaniec. Nigdy w życiu nie słyszałem takich wrzasków, jednakowoż po drugiej stronie naszego więzienia nie większe zapewne robiły one wrażenie, jak brzęczenie komara.
Po pewnym czasie umilkł i powrócił bardzo spragniony. Zaprzestaliśmy więc krzyczeć, bo nas to zawiele wody kosztowało.
Siedzieliśmy więc oparci o nasze skrzynie z dyamentami i pogrążeni w zupełnej bezczynności. Rozpacz zalewała nam dusze. Oparłem głowę o szerokie plecy sir Henryka i wybuchnąłem płaczem, a po drugiej jego stronie słyszałem Gooda połykającego łzy i wyrzucającego przekleństwa ochrypłym głosem.
Ile tam było męztwa i dobroci w szlachetnej duszy sir Henryka. Jak niańka dwoje wystraszonych dzieci, tak on nas pieścił i pocieszał, zapominając o własnej rozpaczy starał się uspokoić nasze rozdrażnione nerwy opowiadaniem o ró-