Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/284

Ta strona została przepisana.

żnych ludziach, którzy, w podobnych znajdując się okolicznościach, cudem prawie zdołali się z nich wydostać. A kiedy to nie pomogło, przypomniał nam, że był to przecież, wprawdzie cokolwiek przyspieszony, ale nieunikniony koniec nas wszystkich, że śmierć taka nie była bolesną (co nie jest prawdą), że wreszcie powinniśmy zdać się na łaskę Wszechmocnego, który nigdy człowieka nie opuści.
Śliczna to była dusza, spokojna a tak silna.
Tak przeszedł nam dzień cały, a kiedy zapaliliśmy zapałkę, na zegarku była już godzina siódma.
Znowu pokrzepiliśmy nasze siły trochą jadła i napoju.
— Jakim się to dzieje sposobem? — zapytałem nagle — że powietrze jest tu świeże? gęste i ciężkie, to prawda, ale zupełnie świeże.
— Wielki Boże! — krzyknął Good, zrywając się, nie pomyślałem o tem. Przez kamienne drzwi dostawać się tu nie może, bo przystają do ściany zupełnie szczelnie, musi więc płynąć inną drogą. Gdyby tu nie było dopływu powietrza, podusilibyśmy się już oddawna. Chodźmy poszukać.
Zdumiewająca rzecz, jaką zmianę spowodowała w nas ta słaba nadzieja ocalenia. W jednej