Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/291

Ta strona została przepisana.

dy i chwilową walkę z żywiołem. W następującej minucie kapitan wdrapał się na brzeg i schwycił sir Henryka za rękę.
— Dalipan! — zawołał chwytając całą piersią powietrze — gdybym się był tej skały nie złapał i nie umiał pływać, poszedłbym był na dno. Głębia i prąd szalony.
Nie było zatem co robić w tej stronie. Więc jak tylko Good odpoczął trochę, umywszy twarze i napiwszy się wody, która smaczna była i świeża, zawróciliśmy od brzegów tego afrykańskiego Styksu pod przewodnictwem do nitki zmoczonego kapitana.
Nareszcie stanęliśmy na zakręcie w prawo idącego tunelu.
— Możemy pójść i tędy — odezwał się sir Henryk znużonym głosem — wszystkie tu drogi podobne do siebie, będziemy szli póty, póki nie padniemy.
Długo wlekliśmy się do szczętu wyczerpani, nagle potknęliśmy się, spadając na sir Henryka idącego przodem.
— Patrzcie! — wyszeptał zatrzymując nas — czy ja mam gorączkę, czy też to światło widać.
Wytężyliśmy wzrok i w głębi daleko ujrzeliśmy punkt jasny nie większy od szyby w chacie wieśniaka. Słabe to światełko dostrzedz mo-