Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/292

Ta strona została przepisana.

gły tylko nasze oczy, tyle dni w ciemność wpatrzone. Nadzieja odżyła w duszach naszych, zaczęliśmy iść ze zdwojoną energią. Punkt świetlany stawał się coraz bliższym, coraz realniejszym. Chwilka, a powiew świeżego powietrza muskał nam twarze. Nagle tunel zaczął się zwężać; sir Henryk musiał czołgać się na kolanach. Coraz węższy, coraz węższy, aż stał się me większym od dużej lwiej jamy i — wyobraźcie sobie ściany miał z ziemi.
Krótka walka, chwila wytężenia i wydobyliśmy się na zewnątrz; naprzód sir Henryk potem Good, a na końcu ja. W górze, ponad głowami ujrzeliśmy gwiazdy błyszczące, wonne świeże powietrze wciągaliśmy pełnemi piersiami. Nagle coś się obsunęło pod naszemi nogami i straciwszy gwałtownie równowagę zaczęliśmy staczać się z niesłychaną szybkością po pochyłości wilgotnego gruntu.
Nareszcie zdołałem schwycić się za coś i zatrzymać się. Podniósłszy się zacząłem wołać. Z dołu odpowiedział mi głos sir Henryka. Zaczołgałem się do niego. Nie stało mu się nic złego, ale ledwie oddychał ze zmęczenia. Zaczęliśmy szukać Gooda. Ujrzeliśmy go nieco dalej siedzącego na wystającym korzeniu. Potłuczony był i oszołomiony, ale prędko przyszedł do siebie.