Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/307

Ta strona została przepisana.

sznie wyglądał okryty lamparcią skórą, przybrany w strusie pióra i z monoklem w oku.
Zbadawszy podróżne zapasy naszych przewodników i pożegnani grzmiącym okrzykiem przez Bawołów ścisnęliśmy dłonie starego wojownika i spuścili się w dół. Zejście było przykre, ale pomimo to jeszcze tego wieczora, nie doznawszy żadnego przypadku, znaleźliśmy się u stóp wzgórza.
— Wiecie co — odezwał się sir Henryk, kiedy, zasiadłszy przy ognisku wpatrywaliśmy się w ciemne szczyty, wznoszące się ponad naszemi głowami — bywają na świecie gorsze miejsca niż Kukuania, a ja przyznam się, miewałem przykrzejsze w życiu chwile, niż te ostatnie dwa miesiące. A wy?
— Ja prawie żałuję, żem tam nie został — wyrzekł Good.
Co do mnie pomyślałem sobie, że wszystko jest dobrem, co się kończy dobrze. W życiu mojem, pełnem przejść rozmaitego rodzaju, żadne z ostatniemi nie może iść w porównanie. Wspomnienie owej strasznej bitwy jeszcze dziś przejmuje mię dreszczem, a skarbiec!...
Następnego poranku wyruszyliśmy w głąb pustyni, zabierając z sobą spory zapas wody i pięciu przewodników. Noc przepędziliśmy na równinie, a rano poszliśmy dalej.