Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/309

Ta strona została przepisana.


ROZDZIAŁ XX.
Znaleziony.

Trochę wyprzedzając innych szedłem sobie spokojnie brzegiem strumienia, który, wypływając z oazy, niknął w piaskach pustyni, kiedy nagle o dwadzieścia kroków przed nami w prześlicznem położeniu, pod cieniem drzewa figowego zobaczyłem maleńką chatkę, zbudowaną na sposób kafryjski z trawy i wiciny, ale zamkniętą drzwiami. Zatrzymałem się i przetarłem oczy.
— Cóż u licha ta chata może tu robić — powiedziałem sobie. Ale zaledwiem to powiedział, otworzyły się drzwi i kulejąc wyszedł z nich człowiek biały, odziany skórami i mający długą czarną brodę. Chyba mi się w oczach troi, pomyślałem. Żaden myśliwy nie zapędziłby się tak daleko, a cóż dopiero osiadł. Patrzyłem wiec osłupiały, a w tem nadszedł sir Henryk z Goodem.
— Patrzcie no — zawołałem — czy to jest człowiek biały, czy też ja zwaryowałem.
Spojrzeli, a człowiek kulawy z czarną brodą zobaczywszy ich, z okrzykiem zaczął biedz ku nam, lecz zanim przybiegł padł zemdlony.