Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/310

Ta strona została przepisana.

Jednym skokiem sir Henryk był przy nim.
— Boże wszechmocny! — zawołał — to brat mój Jerzy.
Na ten głos wyszedł z chaty drugi człowiek, także skórami odziany i ze strzelbą w ręku biegł ku nam.
Zobaczywszy mię wydał okrzyk.
— Makumazahu — wołał — poznajesz mię Baas? Ja jestem strzelec Jim. Zgubiłem kartkę, którą mi kazałeś oddać panu, i przesiedzieliśmy tu blizko dwa lata.
Biedny chłopak rzucił się do nóg i tarzał się pijany radością.
— Ty łotrze niedbały — rzekłem — zasłużyłeś, żeby cię dobrze obito.
Tymczasem człowiek z czarną brodą odzyskał przytomność i podniósł się. Sir Henryk porwał go za ręce i wpatrywał się weń długo nie mówiąc słowa.
— Myślałem, żeś już umarł — rzekł nareszcie. — Chodziłem szukać cię za górami Salomona, a znajduję cię tu jak starego Asroegala (sęp) w pustyni.
— I ja dwa lata temu myślałem pójść tam — odpowiedział Jerzy niepewnym głosem człowieka, który nawykł do milczenia — ale kiedym tu przyszedł, kamień upadł mi na nogę i strzaskał