Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/313

Ta strona została przepisana.

ją tak, że nie mogłem ani iść naprzód, ani się cofnąć.
— Jak się pan ma, panie Neville? — zapytałem podchodząc — czy pan mię pamięta?
— Jakto? — odrzekł — pan tu, panie Quatermain i Good także? W głowie mi się kreci, taka to niespodzianka, szczególniej dla tego kto stracił już wszelką nadzieję takiego szczęścia.
Tego wieczoru, przy ogniu obozowym, Jerzy Curtis opowiedział nam swoją historyę, do pewnego stopnia tak prawie bogatą w niespodzianki jak nasza. Dwa lata temu blizko wyruszył z kraaliu Sitandy w kierunku gór Salomona. Co zaś do kartki, którą mu przez Jima posłałem, dowiadywał się o niej dziś dopiero. Idąc za wskazówkami krajowców, obrał drogę nie na Piersi królowej Saby, ale przez drabiniasty stok wzgórza, po którym właśnie wprowadzono nas w pustynię. W drodze oba z Jimem ucierpieli wiele, ale w końcu dotarli do oazy, gdzie spotkał po ten straszny wypadek. Stało się to w pierwszym dniu ich pobytu na oazie. Jerzy siedział sobie nad strumieniem, a Jim ponad jego głową wydobywał miód z gniazda bezżądłych pszczół napotykanych w pustyni. W trakcie tej roboty obluzował się ogromny kawał granitu, który stoczył się na dół i strzaskał prawą nogę Jerzego Curti-