małego, jak kamień. Zmęczonym nie widziano go nigdy, ale miał wadę właściwą swojej rasie — pił i upijał się. Jednakże wobec tego, że wyprawa nasza wiodła w okolice ogołocone z szynków, ta słabostka nie wydawała nam się groźną.
Mając już tych dwóch ludzi, napróżno jednak upatrywałem trzeciego odpowiedniego, postanowiliśmy więc, nie czekając dłużej, wyruszyć w podróż bez niego, łudząc się nadzieją, że na drodze natrafimy na kogoś. W wigilię naszego wyjazdu, przyszedł do mnie Khira z doniesieniem, że jakiś człowiek chce się ze mną widzieć; po skończonym obiedzie kazałem go przyprowadzić do siebie. Po chwili wszedł do pokoju wysoki, przystojny mężczyzna, lat około trzydziestu i bardzo jasnej skóry jak na Zulusa. Wchodząc podniósł do góry swój kij sękaty, niby salutując i przykucnąwszy w kącie siedział niemy. Przez jakiś czas nie zwracałem wcale uwagi na jego obecność, bo według pojęcia Zulusów, człowiek szanujący się i mający jakieś znaczenie, ubliża sobie, jeżeli wdaje sie natychmiast w rozmowę z przybywającym. Zauważyłem jednak, że miał na głowie czarną obrączkę, zrobioną z gumy, oplatanej włosem i pocieranej tłuszczem, a noszoną zwykle przez Zulusów po dojściu do pewnego wieku, albo po dostąpieniu jakiejś godności. Twarz jego przytem była mi także znajoma.
Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/43
Ta strona została przepisana.