Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/44

Ta strona została przepisana.

— No — odezwałem się nakoniec — a jakże się nazywasz?
— Umbopa — odpowiedział powolnym, głębokim głosem.
— Znam twarz twoją.
— Tak. Inkoosi (wódz) widział twarz moją pod Isandklwana w wigilię bitwy.
Przypomniał mi. W tej nieszczęśliwej wojnie z Zulusami, służyłem za przewodnika w armii lorda Chetmoforda, ale w dniu poprzedzającym bitwę opuściłem, na moje szczęście, obóz, konwojując jakieś wozy. Czekając wówczas, aby je wyprzągnięto, wdałem się w rozmowę z tym człowiekiem, który dowodził jakimś małym oddziałem sprzymierzonych krajowców i przy tej sposobności wyraził mi swoje obawy co do bezpieczeństwa obozu. Kazałem mu wtedy milczeć i nie wdawać się w nieswoje rzeczy, ale potem przypomniałem sobie jego słowa.
— Aha, przypominam sobie — odrzekłem. — Czegóż to chcesz?
— Tego, Makumazahu (jestto imię nadane mi przez Kafrów i oznacza człowieka, który ma oczy zawsze otwarte). Oto dowiaduję się, że wybierasz się na wielką wyprawę na Północ z białymi wodzami, którzy przyszli z za morza. Czy to prawda?
— Prawda.