Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/50

Ta strona została przepisana.

działa jako wyborny antydot od liści. Zostawiliśmy wóz i resztę wołów pod opieką Gazy i Toma, u mieszkającego niedaleko szkockiego misyonarza, którego prosiliśmy, żeby dał na nich baczenie. Poczem w towarzystwie Umbopy, Khiry, Oentvogla i sześciu tragarzy, których najęliśmy na miejscu, puściliśmy się pieszo w dalszą drogę. Jak dobrze zapamiętam, wszyscy szliśmy w milczeniu, a pewnie każdy z nas myślał, czy wóz ten ujrzy kiedy jeszcze — ja, przyznam się, nie spodziewałem się tego wcale. Nareszcie Umbopa, który szedł pierwszy, przerwał ciszę, intonując po zulusku śpiew na cześć odważnych mężów, którzy znużeni jednostajnością życia, wędrowali na puszczę, aby poznać rzeczy niezwykłe lub umrzeć. Tymczasem, o dziwo, przyszedłszy na pustynię, znaleźli się w miejscowości pięknej, zamieszkałej przez ludzi i obfitującej w bydło i zwierzynę, a nawet nieprzyjaciół ochotnych do walki.
Rozśmieszył nas swoją pieśnią ten dziki towarzysz, który zresztą był wcale wesołego usposobienia i miał szczęśliwy dar podtrzymywania wesołości, jeżeli nie napadło go zamyślenie. Wszyscyśmy go bardzo polubili.
We dwa tygodnie po opuszczeniu Inyati, dostaliśmy się w śliczną okolicę dobrze nawodnioną i dobrze zadrzewioną. Po wzgórzach gęsto rozrastały się krzewy i rośliny, zwane przez kra-