Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/53

Ta strona została przepisana.

nego mięsa i szpiku żyrafy była gotowa. Jakże nam ten szpik smakował! chociaż nie było łatwo dobrać się do niego. Ja nie znam większego przysmaku z wyjątkiem chyba słoniowego serca, a i tego pokosztowaliśmy nazajutrz. Zjadłszy tę naszą skromną wieczerzę, zapaliliśmy fajki i rozpoczęli gawędę. Ciekawy musieliśmy przedstawiać widok, siedząc na piętach dookoła ogniska; ja mały, szczupły, czarny z głową przypruszoną siwizną, naprzeciw sir Henryka wysokiego, barczystego i jasnowłosego; ale najciekawiej może wyglądał kapitan John Good. Ten siadł sobie na worku skórzanym; wyczyszczony, wyświeżony, wymyty, taką miał minę, jak gdyby dopiero co wrócił z całodziennego polowania w ucywilizowanym kraju. Ubrany był w lekki strój myśliwski koloru bronzowego, z kapeluszem takiejże barwy i w kamasze. Jak zwykle był wygolony, a szkiełko i fałszywe zęby w zupełnym znajdowały się porządku. Nie zdarzyło mi się widzieć w puszczy schludniej wyglądającego człowieka. Włożył nawet biały gutaperkowy kołnierzyk, których miał niemało w zapasie. Widzi pan — powiedział, kiedym mu wyraził moje zdumienie z tego powodu — ważą tak niewiele, a ja lubię zawsze wyglądać jak gentleman.
Oblani światłem księżyca, siedzieliśmy gawędząc i przyglądając się Kafrom, upajającym