Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/57

Ta strona została przepisana.

bojów i nasze duże butelki na wodę, napełnione zimną lekką herbatą.
Zjadłszy trochę śniadania, wyruszyliśmy w towarzystwie Umbopy, Khiry i Oentvogla, poleciwszy pozostałym, by obdarli ze skóry lwa i antylopę, a tę ostatnią poćwiartowali.
Nie mieliśmy trudności w odnalezieniu szerokiego szlaku słoniowego, którym, jak utrzymywał Oentvogel, przeszło od dwudziestu do trzydziestu osobników. Skończywszy swoją ranną ucztę, stały wszystkie trzepiąc uszami. Widok był wspaniąły.
Znajdowały się od nas w odległości stu kilkudziesięciu yardów. Wziąwszy w rękę garść suchej trawy, rzuciłem ją w górę, by się przekonać, z której strony był wiatr; bo niechby nas zwęszyły, a poszłyby, zanim byśmy zdołali dać jeden strzał. Ale wiatr wiał od nich ku nam, pocichu więc zaczęliśmy się skradać i dzięki zaroślom, udało nam się dopełznąć na odległość trzydziestu yardów. Wprost nas stały trzy przepyszne samce; jeden z nich miał uderzająco wielkie kły. Szepnąłem towarzyszowi, że biorę na cel środkowego, sir Henryk mierzył do stojącego po lewej stronie, a Good do tego z wielkiemi kłami.
— Teraz — szepnąłem.
Bum! bum! bum! zagrzmiały trzy strzały