Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/60

Ta strona została przepisana.

Minąwszy miejsce, na którem Good zranił słonia patryarchę, spotkaliśmy stado łosiów, do których nie strzelaliśmy mając już dość mięsa. Przeszły spokojnie mimo nas, a potem przystanęły i po za krzakami zawróciły by przyjrzeć się nam. Good miał wielką ochotę przypatrzeć się im zblizka, bo nigdy przedtem nie widział łosi, oddał więc strzelbę Umbopie i w towarzystwie Khiry podsunął się pod krzaki. My tymczasem siedliśmy sobie czekając na niego, dość radzi z tej chwili wypoczynku.
Przyglądaliśmy się słońcu zachodzącemu właśnie w krwawym blasku, kiedy nagle rozległ się ryk słonia i na tle purpurowego światła zachodu, zaszarzała olbrzymia jego postać z podniesioną trąbą i zadartym ogonem. W następnej minucie ujrzeliśmy Gooda i Khirę uciekających przed zranionym słoniem, bo on to był właśnie, w naszą stronę. Strzelać nie mieliśmy odwagi — chociaż na taką odległość nie byłoby się to na wiele przydało — mogliśmy trafić w którego z ludzi; strasznej jednak rzeczy byliśmy świadkami. Good padł ofiarą swojej elegancyi. Gdyby był jak my, zrzucił spodnie i kamasze a przywdział koszulę flanelową i veldtschoony na nogi, nie byłoby mu się nic stało, ale spodnie krępowały jego ruchy w tej rozpaczliwej ucieczce, a buty ślizgały się na trawie. Nareszcie w odległości sześćdziesięciu