Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/67

Ta strona została przepisana.

zwyczajony byłem do takiego zachowania się czarnych, ale jednocześnie wzbudził we mnie pewien szacunek, a także ciekawość tego, co miał powiedzieć, powtórzyłem więc sir Henrykowi jego pytanie, wyrażając jednocześnie moje przekonanie, iż był zuchwalcem, który sobie wiele pozwalał.
— Tak, Umbopo — odpowiedział sir Henryk — tam mam zamiar się udać.
— Wielką jest pustynia i niema na niej wody, a góry wysokie i pokryte śniegiem, człowiekowi niepodobna powiedzieć, co znajduje się po drugiej stronie, tam, gdzie znika zachodzące słońce, jakże więc dostaniesz się tam Inkubo i po co tam idziesz.
Przetłomaczyłem jego słowa.
— Powiedz mu — odpowiedział sir Henryk — że idę dlatego, bo chcę odszukać człowieka mojej krwi, mego brata, który tam poszedł przedemną.
— Tak właśnie, Inkubo. Człowiek, którego spotkałem na drodze, mówił mi, iż dwa lata temu, jakiś biały, z jednym służącym strzelcem, poszedł na pustynię i nie wrócił więcej.
— Czy wiesz, że to był mój brat? — zapytał sir Henryk.
— Nie, ja nie wiem. Ale ten człowiek, kiedym go pytał, jak ów biały wyglądał, powiedział mi, że miał twoje oczy i czarną brodę. Mówił mi