Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/68

Ta strona została przepisana.

także, że strzelec nazywał się Jim, należał do plemienia Beczuonów i nosił ubranie człowieka białego.
— Niema więc wątpliwości, że to był on — odezwałem się — znałem dobrze Jima.
Sir Henryk kiwnął głową. — Byłem tego pewien — powiedział. — Jerzy, gdy co postanowił, z pewnością wykonał. Takim był zawsze, od dziecka. To też jeśli powiedział sobie, że przejdzie góry Sulimańskie, przeszedł je z pewnością, chybaby jaki wypadek przeszkodził mu, ale my musimy go tam szukać.
Umbopa rozumiał doskonale język angielski, chociaż go rzadko używał.
— Ale to daleka droga, Inkubo — powiedział, a ja przetłomaczyłem jego słowa.
— Tak, daleka — odrzekł sir Henryk. — Ale niema na świecie zadalekiej drogi dla człowieka silnej woli, mój Umbopo; niema rzeczy, którejby taki nie mógł zrobić, góry, na którąby się nie wdrapał, pustyni, którejby nie przeszedł, jeśli miłość go prowadzi a wiara podtrzymuje. Taki życie mało ceni, gotów je zawsze poświęcić, skoro okaże się tego potrzeba.
— Wielkie słowa, mój ojcze — odpowiedział Umbopa — piękne słowa, godne brzmieć w ustach męża. Prawdę mówisz, ojcze Inkubo. Posłuchaj, co jest życie. To piórko, to źdźbło trawki, to ziar-