Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/70

Ta strona została przepisana.

— Dziwny z ciebie człowiek, mój Umbopo — odezwał się sir Henryk.
Zaśmiał się dziki.
— A mnie się zdaje, żeśmy bardzo do siebie podobni, Inkubo. Może i ja idę brata szukać za górami.
Spojrzałem na niego podejrzliwie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytałem. — Cóż ty wiesz o górach?
— Trochę, bardzo niewiele. Jest tam kraj obcy, kraina czarów i pięknych rzeczy, ojczyzna ludzi dzielnych, drzew, strumieni, gór białych i wielkiego, białego gościńca. Słyszałem o nich cokolwiek. Ale na co tu gadać o tem, ściemnia się już, a kto żyć będzie, zobaczy.
Spojrzałem znowu niedowierzająco. Ten człowiek wiedział stanowczo zawiele.
— Nie lękaj się ty mnie, Makumazahu — rzekł zrozumiawszy moje spojrzenie. — Ja przeciw wam nie knuję, ja was nie zdradzę. Jeżeli te góry przekroczę, powiem co wiem. Ale na szczycie ich śmierć siedzi. Wróćcie się lepiej, wróćcie się polować na słonie. Powiedziałem.
Podniósł dzidę, żegnając nas i oddalił się do obozowiska, gdzieśmy go wkrótce zastali czyszczącego strzelby razem z innymi.
— Dziwny człowiek — powtórzył sir Henryk.
— Tak — odpowiedziałem — nie podoba mi