Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/71

Ta strona została przepisana.

się jego postępowanie. Coś wie, a nic nie chce gadać. Darmo jednak kłócić się z nim o to, tajemniczość jego bowiem nie może zmienić naszych postanowień.
Nazajutrz przygotowaliśmy się do wyruszenia w dalszą drogę. A że niepodobieństwem było zabierać z sobą, w taką podróż, nasze ciężkie strzelby i inne rzeczy, więc odprawiliśmy tragarzy, a umówiliśmy się z pewnym starym krajowcem, którego kraal stał niedaleko, że będzie miał o nich staranie aż do naszego powrotu. Przykro mi było zostawić te wszystkie rzeczy na łasce starego złodzieja, którego łakome oczy paliły się do nich. Ale poradziłem sobie.
Nabiłem strzelby i zapowiedziałem mu, że jeżeli tylko dotknie się której wystrzeli. Zaraz na jednej zrobił próbę i na wylot przestrzelił wołu, pędzonego wówczas do kraalu, sam zaś przewrócił się ze strachu. Podniósł się okrutnie przerażony, i niebardzo rad ze straty wołu, domagał się zuchwale, bym mu za niego zapłacił. Ale strzelby nie chciał się już dotknąć.
— Złóż tych djabłów tam pod dachem — powiedział — bo pozabijają nas tu wszystkich.
Następnie ostrzegłem go, że gdybym za powrotem nie znalazł czego na swojem miejscu, rzucę czary na niego i na wszystkich ludzi jego, a jeślibyśmy pomrzeć mieli, a on pokradł nasze rze-