Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/73

Ta strona została przepisana.

dnak poprzeć podarunkiem noża myśliwskiego. Każdy z nich podjął się nieść worek z wodą. Z zapasu tego mieliśmy napełniać nasze butelki w miarę ich wypróżnienia. Wyruszyć zamierzaliśmy o chłodzie nocnym. Krajowcom powiedzieliśmy, że idziemy polować na strusie, których tak pełno w pustyni. Zaczęli wzruszać ramionami i wykrzykiwać, żeśmy chyba poszaleli, bo zginiemy z pragnienia, co i mnie się wydawało prawdopodobnem; jednakże podarunkiem noży, nieznanych im, skłoniłem ich do wzięcia udziału w naszej wycieczce.
Cały dzień nazajutrz spaliśmy i odpoczywali a o zachodzie słońca, zjadłszy sutą wieczerzę i napiwszy się herbaty, której, jak Good przepowiadał, mogliśmy długo nie próbować, stanęliśmy w pogotowiu do drogi, czekając na wschód księżyca. Około godziny dziewiątej, srebrna jego tarcza zajaśniała na widnokręgu strumieniami światła, zalewając okolicę i to szerokie morze piasku, roztaczające się przed nami. Podnieśliśmy się i w przeciągu paru minut byliśmy gotowi do drogi. Ale w tej chwili stanowczego rozstrzygnięcia naszych losów opanowała nas niepewność. My trzej biali staliśmy sami, Umbopa z assagai w ręku i strzelbą przewieszoną przez ramię, wyprzedzał nas o kilka kroków, utkwiwszy wzrok w pustynię, za nami w gromadce sta-