Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/74

Ta strona została przepisana.

li z Oentvoglem trzej, do niesienia wody najęci krajowcy.
— Panowie — odezwał się sir Henryk swoim niskim, głębokim głosem — puszczamy się w niezwykłą wędrówkę, kto wie, czy powrocić zdołamy, ale wytrwamy razem do ostatka, tak w złem jak w dobrem. Nim jednak opuścimy te miejsca, pomódlmy się do Tego, który rządzi losami ludzkiemi, ażeby czuwał nad nami i kierował naszemi krokami zgodnie ze Swoją wolą.
Zdjął kapelusz i chwilę pozostał z twarzą ukrytą w dłoniach, obaj z Goodem poszliśmy za jego przykładem. Naszą przyszłość ciemną i nieznaną oddawaliśmy Stwórcy w opiekę.
— A teraz w drogę! — powiedział sir Henryk.
I wyruszyliśmy.
Za całą wskazówkę kierunku naszej podróży, mieliśmy góry, bielejące zdaleka i mapę starego Jose da Silvestra, nakreśloną trzysta lat temu na kawałku płótna, ręką umierającego i napół nieprzytomnego człowieka. Na niej jednakże, jakkolwiek niedostateczną była, opierała się cała nasza nadzieja zwycięztwa. Jeżelibyśmy nie zdołali odnaleźć tej sadzawki z zepsutą wodą, położonej, według wskazówki starego dona w środku pustyni, na sześćdziesiąt mil odległości od miejsca naszej wyprawy, wówczas musieliby-