Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/75

Ta strona została przepisana.

śmy zginąć marnie z pragnienia. Według mnie jednak, słaba była nadzieja odnalezienia jej w tym wielkim piaszczystym oceanie. Choćby nawet Silvestra dobrze położenie jej oznaczył, mogła była wyschnąć już oddawna, mogła być rozdeptaną przez zwierzęta, albo zasypaną przez piaski.
Milcząc, brnęliśmy w piasku. Cierniste gałęzie krzewów zatrzymywały nas co chwila, czepiając się naszego odzienia, a piasek napełniał nam obuwie, tak, że co parę mil musieliśmy się rozzuwać, by się od niego uwolnić. Ale powietrze było chłodne, choć ciężkie, postępowaliśmy szybko. W pustyni panowała głucha, przerażająca cisza. By odpędzić przygnębiające nas uczucie smutku, Good zaczął gwizdać jakąś piosenkę, ale tak ponuro odpowiedziało mu echo, że umilkł natychmiast. Niezadługo potem zdarzył się wypadek, który, chociaż na razie strapił nas zupełnie, ostatecznie jednak stał się przyczyną ogólnej wesołości.
Good, jako marynarz, obeznany dobrze z busolą, miał sobie powierzone kierownictwo naszej gromadki. Szedł więc na czele, a my postępowaliśmy za nim, kiedy nagle, wydawszy okrzyk, zniknął nam z przed oczu. W następującej minucie, odgłos dziwnej wrzawy napełnił nasze uszy: jęki, sapanie, szalony tupot ucieka-