Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/76

Ta strona została przepisana.

jących nóg rozległ się w powietrzu; w szarym zmroku nocy zamajaczyły jakieś cienie i szybko zniknęły wśród piasku. Murzyni, rzuciwszy ciężary, gotowali się do ucieczki, tembardziej, że ujrzeliśmy Gooda galopującego w kierunku gór na grzbiecie jakiegoś zwierzęcia i usłyszeli jego rozpaczliwe krzyki. Po chwili jednak leżał już znowu na ziemi. Wówczas pojąłem, co się stało. Idąc na czele, wpadł na stado śpiących kwagg[1] i siadł na grzbiecie jednej z nich. Tak niespodzianie zaskoczone zwierzę, porwało się, unosząc go z sobą. Krzyknąwszy murzynom, że niema się czego obawiać, pobiegłem do Gooda zaniepokojony, czy mu się co złego nie stało. Ale zastałem go już siedzącego na piasku, że szkiełkiem dobrze tkwiącem w oku, natrząśniętego wprawdzie trochę i przerażonego, ale wolnego od wszelkiej rzeczywistej krzywdy.
Dalszej naszej wędrówki, tej nocy, nic już nie przerwało. Około pierwszej po północy zatrzymyliśmy się, a napiwszy się trochę wody, bo był to skarb, którego oszczędzać należało i odpocząwszy pół godziny, poszliśmy dalej.

Szliśmy tak bezustannie, aż póki wschód nie zaczął rumienić niebios blaskami różowemi, z pośród których wystrzeliły smugi złociste, rozpraszając ciemności. Gwiazdy gasły i usuwały się

  1. Gatunek zebry.