Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/78

Ta strona została przepisana.

ni zwierzę, ani płaz żaden wyżyć nie mógł. Ale zwyczajnej domowej muchy nie brakło wcale; całemi batalionami uwijały się w powietrzu. Dziwne jest to stworzenie ta mucha! Na całej kuli ziemskiej niema chyba miejsca, gdzieby się nie znalazła, i tak być musiało zawsze. Znajdziesz ją w środku bursztynu, dokąd się dostała przed milionem lat, a gdzie wygląda tak samo zupełnie, jak uwijająca się dziś wśród nas jej pra-prawnuczka; niewątpliwie też, że kiedy umrze ostatni człowiek na ziemi, a wypadek ten będzie miał miejsce w lecie, nad martwem jego ciałem, brzęcząc, unosić się będzie mucha, wypatrując stosownej chwili, by siąść na jego nosie.
O zachodzie słońca zatrzymaliśmy się znowu, czekając na wschód księżyca, który ukazał się o dziesiętej piękny i jasny, jak zwykle. Całą noc wlekliśmy się utrudzeni, pozwoliwszy sobie na jeden tylko wypoczynek około drugiej z rana, aż wschodzące słońce położyło koniec naszej wędrówce. Napiliśmy się trochę wody i położywszy na piasku, zasnęli głęboko. Straży stawiać nie było potrzeba, bo w tej bezludnej płaszczyźnie nie mieliśmy się czego i kogo obawiać. Naszemi jedynemi wrogami było gorąco, pragnienie i muchy, daleko straszniejsza trójca, niż najgroźniejszy nieprzyjaciel w postaci człowieka lub zwierzęcia.