Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/87

Ta strona została przepisana.

dy pragnienie iście paląca kwestya, przypomniało nam się z całą siłą.
Cóż z tego, że Oentvoglowi pachniała ciągle woda, kiedy oczy napróżno wypatrywały jej wszędzie. Jak daleko spojrzeniem sięgnąć było można, widziało się tylko spiekłe, opustoszałe krzewami „karoo“ zarosłe obszary. Obeszliśmy dookoła, ale nigdzie kropli wody nie spotkaliśmy, nigdzie śladu kałuży, sadzawki lub źródła.
— Głupi jesteś! — powiedziałem gniewnie do Oentvogla — gdzież więc ta woda?
Ale on zadarty swój nos podnosząc w górę, wciąż wietrzył jeszcze.
— Czuję ją, Bass — odpowiedział — musi być gdzieś w powietrzu.
— Tak, zapewnie — odparłem — jest w chmurach, zkąd spadnie za dwa miesiące i opłucze nasze kości.
Sir Henryk w zamyśleniu gładzi swoją żółtą brodę.
— Może jest na szczycie tego wzgórza — powiedział.
Bzdurstwo — zawołał Good, któż kiedy widział wodę na szczycie jakiego wzgórza!
— Chodźmy jednak zobaczyć — rzekłem zrozpaczony i zaczęliśmy gramolić się po piaszczystej jego pochyłości, mając Umbopę na czele. Nagle Zulus zatrzymał się.