Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/93

Ta strona została przepisana.

dzo nasycające pożywienie, to też zaspokoiwszy głód i przygotowawszy sobie trochę melonów na ochłodzenie przez wysuszenie pokrajanych kawałków na słońcu, uczuliśmy nagle dotkliwy głód. Mieliśmy wprawdzie jeszcze trochę suszonego mięsa, ale otrząsaliśmy się na sam jego widok, a przytem należało nam używać go bardzo oszczędnie, bo niepodobna nam było przewidzieć, jak prędko mogliśmy dostać świeżego pożywienia. W tej chwili jednak zdarzyła się rzecz pomyślna. Zwrócony w stronę pustyni, zobaczyłem nagle lecące ku nam stado składające się z dziesięciu wielkich ptaków.
— Skit, Baas, Skit (niech pan strzela) — szepnął Hotentot kładąc się twarzą do ziemi, cośmy za jego przykładem wszyscy uczynili.
Były to dropie. Trzymając strzelbę w ręku, leżałem na ziemi ścigając lot ptaków. Kiedy znalazły się prawie nad naszemi głowami, podniosłem się nagle. Na widok mój ptaki zbiegły się w gromadkę, wówczas wystrzeliłem do nich dwa i razy i zabiłem jednego, a świetny to był okaz dropiego rodu, ważący przynamniej dwadzieścia funtów.
W pół godziny rozniecieliśmy ogień z zeschłych łodyg melona i powiesili na nim ptaka. Takiej uczty nie mieliśmy już od tygodnia. Z