Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/98

Ta strona została przepisana.

wejście do jaskini, prawdopodobnie tej, o której da Silvestra wspominał. Przyszliśmy tam w samą porę, bo właśnie słońce spuszczając się coraz niżej, zniknęło zupełnie z widnokręgu, pogrążając wszystko w zupełnej ciemności. Wsunęliśmy się do jaskini, niezbyt wielkiej jak nam się zdało i wypiwszy resztki koniaku siedliśmy w kupce, by we śnie szukać zapomnienia naszej niedoli. Okazało się to jednak niemożliwem, z powodu wielkiego zimna, termometr pokazywał piętnaście stopni niżej zera. Trudno sobie wyobrazić nasze położenie. Zdenerwowani, wyczerpani strasznem gorącem pustyni, następnie głodem i zimnem, sądziliśmy się blizkimi śmierci. Przesiedzieliśmy straszne godziny tej nocy, czując mróz kąsający nas w nogi i ręce. Napróżno cisnęliśmy się jeden do drugiego, w nędznych naszych ciałach nie pozostało już ani odrobiny ciepła. Na chwilę przykra drzemka opanowywała którego, ale zimno budziło go wkrótce, nie pozwalając mu zasnąć. Siłą tylko woli utrzymaliśmy się przy życiu.
Na krótko przed brzaskiem Oentvogel, który przez całą noc szczękał zębami jak kastanietami, naraz westchnął głęboko i ucichł. Myślałem, że zasnął; a ponieważ plecami oparty był o mnie, czułem jak stawał się coraz zimniejszy, aż w końcu zlodowaciał zupełnie.