Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do ogrodu, a tu niema ani jednego kwiatka! I nie będzie wiedział, gdzie mu się podziały.
— Ale jakżeż kwiatek powtórzy to innym? Przecież kwiaty mówić wcale nie umieją!
— Nie umieją mówić — odpowiedział Fredzio — ale się doskonale porozumiewają znakami. Czy nie widziałaś nigdy, gdy wietrzyk zawieje, jak one nachylają się ku sobie, dotykają się główkami, a wszystkie zielone listki trzepocą przytem w różne strony? Tak właśnie rozmawiają. I to wszystko jest dla nich równie zrozumiałem, jak dla nas głos i wyrazy.
— A profesor czy rozumie te ich znaki?
— Naturalnie! Razu jednego wchodzi sobie rano do ogrodu i widzi, jak wielka pokrzywa daje listkami znaki gwoździkowi. — Ach, jakiś ty śliczny! — mówi. — Jak cię kocham! — Nie podobało się to panu profesorowi i z całej siły uderzył pokrzywę po liściach, które zastępują jej palce. Możesz sobie wyobrazić, jak się sparzył. Od tego też czasu nie śmie jej nawet dotykać.
— Ha, ha, ha! — Ha, ha, ha! — śmiała się Idalka.
— Jak można kłaść dziecku w głowę takie rzeczy? — oburzył się stary radca, bardzo nudny, który właśnie przyszedł z wizytą i wygodnie usiadł na sofie.
Radca nie lubił Fredzia i zawsze coś mruczał pod nosem, gdy on wycinał dla Idy zabawne, śliczne figurki: człowieka wiszącego na gałęzi, z sercem w ręku, (to był złodziej, co kradł serca), czarownicę, galopującą na miotle i niosącą męża na nosie. — Co za głupstwa! — mówił radca, który nie mógł tego znosić. — Jak można kłaść dziecku w głowę takie rzeczy! Takie fantazye sensu żadnego nie mają.