myszy, gryzące się nawzajem w cieniutkie ogonki. Ponad tronem wznosił się kosztowny baldachim z purpurowej pajęczyny, przybranej zielonemi skrzydełkami, które jaśniały jak drogie kamienie.
Na tronie siedział stary, szkaradny czarownik w koronie, z berłem w ręku. Gdy ujrzał królewnę krwią oblaną, z oczyma łez pełnemi, pocałował ją w czoło, posadził na kosztownym tronie obok siebie i skinął na muzykę. Natychmiast odezwały się chóry szarańczy, umieszczone w rogu sali, a wielka sowa biła się po brzuchu, zastępując tem odgłos bębna. Szczególny to był koncert! Małe czarne koboldy i karzełki z błędnymi ognikami na spiczastych czapkach, rozpoczęły nadzwyczajny jakiś taniec, a we drzwiach ukazali się dworzanie, w szatach wspaniałych, dumni i dystyngowani. Zresztą musieli oni trzymać się bardzo prosto, gdyż były to kije od mioteł z osadzonemi na nich głowami kapusty, które czarownik przybrał w piękne suknie i obdarzył pozornem życiem, aby się przyczyniali do świetności dworu.
Nieznajomy ukrył się zaraz za tronem i nikt go widzieć nie mógł, on sam zaś wybornie widział i słyszał wszystko, co mówili czarnoksiężnik i królewna. Ta ostatnia uspokoiła się od chwili, kiedy władca tego państwa podziemnego pocałował ją w czoło. Uśmiechała się nawet, opowiadając mu o nowym konkurencie, a potem zapytała, o czem ma pomyśleć, gdy nazajutrz przed nią stanie.
— Słuchaj uważnie — rzekł do niej czarownik, mierząc ją strasznym, pałającym wzrokiem, jak gdyby chciał w nią przelać tem spojrzeniem własne uczucia i myśli.
— Kiedy stanie przed tobą, powinnać pomyśleć
Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 312.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.