Strona:PL Hans Christian Andersen-Matka, Anioł, Sosna 27.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyglądała tak wspaniale, że naprawdę opisać trudno; wróble miały słuszność zupełną.
— Wieczorem będzie daleko piękniejsza, gdy zapalimy świeczki — mówiono dokoła, a drzewko traciło przytomność ze szczęścia.
— Ach, żeby ten wieczór nadszedł już! — wzdychało. — Ach, żeby zapalono moje świeczki! I co to wtedy będzie? Co się stanie? Może sosny przyjdą z lasu patrzeć na mnie? A wróble będą zaglądały w okna! I wszyscy podziwiać będą moją piękność i moje szczęście! A potem? Czy tu wrosnę mocno w to naczynie i stać będę lato i zimę taka piękna i strojna!
Pięknie marzyła sobie o przyszłości, ale tymczasem bolała ją kora, a tęsknota za lasem sam rdzeń przenikała.
To nic — myślała sosna — to przeminie.
Wieczorem zapalono na niej świeczki. Co za blask! Co za jasność! Nic podobnego jeszcze w życiu nie widziała! Wszystkie gałązki jej drżały ze szczęścia, tak, że na jednej zapaliły się igiełki. To zabolało ją mocno.
— Pali się! Pali! — zawołały panienki i ogień ugaszono zaraz.
Zmartwiło to sosenkę: w tem miejscu była ciemną i spaloną, to wcale nieprzyjemnie; chciałaby cała tonąć w jasnym blasku, jak podczas lata w słonecznych promieniach.
Wtem otworzono szerokie podwoje, i do pokoju wpadło mnóstwo dzieci, biegnąc prosto do drzewka, jakby je chciały przewrócić. Starsi postępowali za niemi poważnie. Na mgnienie oka