czem miał się rozpocząć drugi akt sławnego w owym czasie baletu: la Tentation[1].
Obaj Duńczycy weszli na szerokie, piękne schody, przez pysznie oświecone foje, gdzie światła odbijały się ze ścian zwierciadlanych, potem przez ogromne korytarze do loży markiza. Kilku panów tak elegancko ubranych, że mogliby posłużyć za modele do rycin przy dzienniku mód, stali za krzesłami dam przystrojonych jakby na bal; ostatni zagrzmiał chór z hrabiego d’Ory, zasłona spadła i natychmiast kolporterzy przebiegali cały parter i loże, wołając bez ustanku: —„Voilà l’entr’acte! Voilà le Vertvert! Voilà le programme[2]!” — Zegar nad sceną wskazywał już na godzinę dziewiątą.
Markiz starszy o lat dwanaście, jakeśmy go poznali w Rzymie, przyjął cudzoziemców z galanteryą prawdziwie francuzką; przystojna, dość dobrej tuszy dama, z rozumnemi, ciemnemi oczyma i królewską postawą, ukłoniła