tak, księżyc, byłem obecny podczas tej całej komedyi.
„Wczoraj, mówił księżyc, spoglądałem na ruchliwy Paryż a wzrok mój wdarł się do wnętrza komnat Luwru.“ Stara babusia w nędznem odzieniu (pochodziła z najbiedniejszego ludu) szła za podrzędnym lokajem do wielkiej, próżnej sali tronowej; musiała ją zobaczyć, koniecznie zobaczyć. Kosztowało ją to dużo małych ofiar, dużo pochlebnych słów, zaczem się tam dostała. Złożyła wychudłe ręce i obejrzała się uroczyście w okół, jakby była w kościele. „Tak to tu, powiedziała, tu!“ Zbliżyła się do tronu, z którego zwieszał się bogaty, złotem haftowany aksamit. „Tu, powiedziała, tu.“ Uklękła i ucałowała purpurę, zdawało mi się, że płakała. „To nie był ten aksamit“, rzekł lokaj, a uśmieszek igrał w około jego ust. „Ale to było tu przecież“, mówiła kobiecina, „tak tu wyglądało!“ „Niby tak“, odpowiedział, „ale przecież inaczej; okna były wytłuczone, drzwi na oścież rozwarte, a krew się lała po podłodze! Mogę jednak powiedzieć: mój wnuk umarł na tronie Francyi.“ „Umarł“, powtórzyła stara kobieta. Zdaje mi się, że więcej już słów nie padło, opuścili wkrótce salę, zmierzch całkiem przygasł,