barkach, takiemu, jakiego można tam na ścianach domów widzieć, olbrzymiego, od progu aż po strop dachu. Święty Floryan leje wodę na palący się dom, a krwawy Chrystus wisi na wielkim krzyżu przy drodze. Są to stare malowidła dla młodego pokolenia; ja natomiast widziałem, jak je tworzono, jak powstawały, jedno po drugim. Wysoko, na urwisku góry, jak jaskółcze gniazdo przyczepiony, wisi samotny klasztor; dwie siostry zakonne stały właśnie na wieży i dzwoniły; obydwie były młode, dlatego wzrok ich leciał daleko poprzez góry w szeroki świat. Podróżny wóz przejeżdżał traktem, pocztowa trąbka zabrzmiała, a biedne zakonnice, opanowane jedną myślą, spojrzały w dół; oczy młodszej zaszły łzą. Trąbka brzmiała coraz słabiej i słabiej, klasztorny dzwon zagłuszał jej zamierające dźwięki.
Słuchaj, co księżyc opowiadał: „Przed wielu laty zajrzałem raz tu, w Kopenhadze, przez okno do ubogiej izdebki. Ojciec i matka spali, ale mały chłopak nie spał; widziałem, jak perkalowa, kwiecista firanka u łóżka poruszyła się, i wychyliła się główka dziecka. Myślałem zrazu, że patrzy na bornholmski, pokojowy zegar; był przecież tak barwnie pomalowany, czerwono i zielono, u góry sie-