pomalowany i niepokaźny, na rogu wnijścia do wązkiej żydowskiej uliczki, był to dom Rothschilda. Spojrzałem przez rozwarte drzwi, schody, były jasno oświetlone; stała tam służba z płonącemi świecami w ciężkich, srebrnych lichtarzach i pochylała głęboko głowy przed starą kobietą, którą w lektyce znoszono ze schodów. Właściciel domu stał z odkrytą głową i złożył pełen czci pocałunek na ręce starej damy. Była to jego matka; skinęła uprzejmie głową jemu i służbie i poniesiono ją w ciasną, ciemną uliczkę, do małego domku. Tam mieszkała, tam porodziła dzieci, stamtąd wykwitło ich szczęście. „Gdyby opuściła teraz ten pogardzony zaułek i ten mały domek, to być może, że i od nich odwróciłoby się szczęście,“ taki był jej przesąd. Księżyc nie opowiadał już dalej; zanadto krótkie były tego wieczoru jego odwiedziny, ale ja myślałem dużo o starej kobiecie z wązkiej, pogardzonej uliczki; tylko jedno słowo z jej ust, a najwspanialszy pałac miałaby na brzegach Tamizy; tylko jedno jej słowo, a urocza willa stanęłaby dla niej nad zatoką Neapolu. „Gdybym opuściła mały domek, gdzie szczęście mych dzieci wzięło swój początek, być może, że i od nich odwróciłoby się szczęście!“ Jest to przesąd, ale gdy się zna całą opowieść i gdy się ten obraz widzi, — by go zrozumieć, starczy podpisać go tylko jednym wyrazem: Matka.“
Strona:PL Hans Christian Andersen - Książka z obrazkami bez obrazków.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.